czwartek, 26 listopada 2015

Gran Canaria - wyspa szczęśliwych

Tydzień temu wróciliśmy z naszej wyprawy na najpiękniejszą hiszpańską wyspę Gran Canaria. Decyzję o tym kierunku podróży podjęliśmy dość szybko, bo około 2 miesiące przed urlopem. 

Dlaczego akurat tam? 

1. Pogoda w listopadzie na Wyspach Kanaryjskich jest sprzyjająca (w nocy ok. 19st., w dzień ok. 27st.). 
2. Ceny podróży zachęcające (o tym wspomnę jeszcze później).
3. Bezpośrednie loty z Krakowa i Warszawy.
4. Z dala od aktualnych zagrożeń polityczno-religijnych.
5. No i nigdy nas tam jeszcze nie było!

Jako cel podróży obraliśmy jedno z największych miast wyspy - Las Palmas. Tam właśnie zamówiliśmy nocleg. Hostel Urban Center, znaleziony na serwisie booking.com, okazał się od razu trafionym wyborem. Mieliśmy bowiem do dyspozycji spory pokój z łóżkiem, kanapą, tv, stołem oraz dobrze wyposażoną kuchnię i łazienkę. Udało nam się także złapać dobrą cenę - za 7 nocy dla dwóch osób zapłaciliśmy 1200 zł. Hotel przytulny i w najlepszej lokalizacji, możemy szczerze polecić każdemu.

(Las Palmas)

(Las Palmas)

Nasze wczasy na Gran Canari trwały tydzień i w ciągu tego czasu zwiedziliśmy wiele miast, m. in. Santa Brygida, San Mateo, Puerto do Mogan, Maspalomas, Agaete no i przede wszystkim Las Palmas. Opisowi każdego z miast poświęcę osobny post. Teraz chciałabym każdego przekonać, że warto tam pojechać!

Jak się tam dostać?
Najprościej - samolotem. My wybraliśmy podróż z Krakowa linią Ryanair - cena jaką złapaliśmy to 325 zł za lot jednej osoby jest dobrą ofertą. Rezerwując bilet wcześniej znajdzie się jeszcze niższe kwoty. Na wyspę można dostać się także statkiem, ale jest to o wiele dłuższa i droższa forma podróży.

Przemieszczanie się na wyspie.
Jest wiele firm oferujących wynajem samochodów, motorów i rowerów. Jednak należy wcześniej zaplanować takie wypożyczenie, gdyż zdarza się, że nie będzie już dostępnych aut - jak w naszym przypadku. Jednak nie żałujemy że tak się stało. Na całej wyspie komunikacja publiczna jest na wysokim poziomie. Do większości miast dostaniemy się autobusami linii Global. Przykładowo, za podróż na południe wyspy (my znajdowaliśmy się na północy) zapłaciliśmy 17,50 Euro za nas oboje. Mała ciekawostka - taka podróż trwała niecałe 1,5 godziny autobusem ekspresowym. Sieć autostrad jest bardzo dobrze rozwinięta. Wracając do tematu wypożyczenia samochodu. Jest to świetne rozwiązanie, jeśli planujemy podróżowanie po całej wyspie, natomiast jeśli ktoś zamierza jeździć po Las Palmas, zalecamy wykupienie wszystkich możliwych ubezpieczeń! Obserwując samochody na miejskich parkingach doszliśmy do jednakowego wniosku - nie warto. Każdy - poważnie KAŻDY samochód był, albo zarysowany, albo stuknięty, albo bez lusterka. Ulice miasta są dość wąskie, mało wolnych miejsc parkingowych, a sami Kanaryjczycy jeżdżą dość szybko. Na 20 aut, może jeden był bez uszkodzeń. 

(jedna z ulic Las Palmas)

Po mieście poruszaliśmy się najczęściej pieszo, pomimo hiszpańskiego temperamentu, kierowcy zawsze uprzejmie przepuszczali nas na pasach. Podróżowaliśmy również żółtymi autobusami. Bilety na miejskie autobusy kosztują 1,20 Euro za przejazd. Jednak jeśli wykupimy żółtą kartę miejską, po doładowaniu jej, każdy przejazd po Las Palmas kosztował będzie 0,85 Euro. Taką kartę można kupić m.in. w sklepie Febeda, są one bardzo popularne wśród mieszkańców.

(Bono Electronico)

Mieszkańcy Gran Canarii
Kanaryjczycy są niezwykle uprzejmi i przede wszystkim szczęśliwi! Już na samym początku naszego pobytu spotkaliśmy się z pozytywnym nastawieniem. Kierowcy taksówek na lotnisku, po grzecznej odmowie propozycji kursu, zamiast targować się i namawiać na skorzystanie z oferty, wskazali nam miejsce postoju autobusów Global. Bez pytania, sami z siebie zaoferowali alternatywny transport do Las Palmas. Sprzedawcy w sklepach, pomimo problemów językowych, zawsze byli pomocni. Przebywaliśmy w części miasta, w której było znacznie więcej Kanaryjczyków, niż turystów, zatem nie zawsze udało nam się porozumieć w języku angielskim. W osiedlowym warzywniaku (hiszp. frutería), na ryneczkach (mercado), czy na poczcie (correos) - przeważają osoby porozumiewające się w języku hiszpańskim. Pomimo wszystko nie stanowi to bariery - udało się nam znaleźć "wspólny język". Pani w warzywniaku, widząc jak zanosimy do niej gołymi rękami owoce kaktusa, mało co nie dostała zawału serca. Spróbowała nam wytłumaczyć, po hiszpańsku oczywiście, że tak się nie robi. Owoce kaktusa mają w sobie nadal małe igiełki, które potrafią wbić się boleśnie w opuszki palców. Pani obrała nam delikatnie po jednym takim owocu i dała w prezencie do spróbowania. Obsługa w sklepie Febeda również pozytywnie nas zaskoczyła. Pan, pomimo trudności jaką sprawiał mu język angielski, dokładnie wytłumaczył nam jak korzystać z miejskiej karty w autobusach. Oczywiście opowiadał nam to z własnej woli, my tylko poprosiliśmy o kartę oraz zapytaliśmy się o minimalne doładowanie (które swoją drogą wynosi 8,50 Euro, co daje 10 przejazdów). Kierowca autobusu Global, gdy dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy, poinformował nas, że czas wysiadać pokazując jednocześnie jak dojść do kilku miejsc wartych zwiedzenia. To tylko kilka przykładów. Na każdym kroku spotykaliśmy się z uprzejmością, chęcią pomocy i uśmiechem mieszkańców. 

Kuchnia i zakupy.
Wyżywienie mieliśmy we własnym zakresie. Dało nam to pełną swobodę próbowania wielu specjałów kanaryjskich. Nie ukrywamy, że jedzenie na mieście jest dość kosztowne, restauracje i knajpki oferują szeroki wybór posiłków lokalnych jak i z różnych stron świata. Jednak jest kilka możliwości, żeby zjeść tanio, smacznie i jednocześnie próbując regionalnych przysmaków. Jednym z takich miejsc jest sklep z żywnością na wagę, który znaleźliśmy przypadkiem - Asadero de Pollos. Chociaż z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco, to widząc kolejki miejscowych ludzi przy kasie, postanowiliśmy wejść do środka. Można było tam znaleźć takie smakołyki jak: paella ze świeżymi owocami morza, ośmiorniczki, przeróżne sałatki z tuńczykiem, kanaryjskie ziemniaczki oraz wszystko co tylko da się usmażyć. Dzięki kuchni w naszym hotelu mogliśmy spokojnie zjadać obiady "u siebie".

(Pulpo)

(Paella)

Na wyspach kanaryjskich bardzo popularne są także tzw. tapas. Są to przystawki, malutkie porcje serwowane w barach. W wielu lokalnych knajpkach możemy wybrać z karty porcję całą, połowę lub właśnie tapas. Ciekawa sprawa, żeby spróbować chociaż jakiejś potrawy, lub przekąsić coś do piwa. Będąc na Gran Canarii koniecznie trzeba skosztować tamtejszych owoców. Dojrzewające w słońcu pomarańcze, mandarynki zawsze są słodkie. Różne odmiany bananów oraz owoce kaktusa są rzadko spotykane w naszym kraju, zatem warto się skusić Przy czym, aby mieć pewność, że kupujemy lokalny produkt należy robić zakupy w warzywniakach z dala od turystycznych miejsc. W Las Palmas było ich mnóstwo, natomiast w takich miejscach jak Puerto de Mogan, świeżość produktów pozostawiała wiele do życzenia. Ale o tym wspomnę jeszcze później. 
Miejscem w którym warto zaopatrywać się w produkty spożywcze jest także rynek (hiszp. mercado). Zastaliśmy tam naprawdę szeroki wybór ryb, owoców morza, warzyw, owoców i lokalnych serów.

(owoce kaktusa na Mercado)

Czy można się tam nudzić?
Odpowiedź jest prosta - nie. Las Palmas jest sporym miastem z wieloma zabytkami. Aby zapoznać się z historią wyspy, móc spojrzeć na okolicę z wieży widokowej, obejrzeć wiele wspaniałych budynków, alejek, parków, należy wybrać się do dzielnicy La Vegueta - serca starego miasta. Na prawdę warto choć na chwilę zapuścić się w piękne uliczki otoczone zabytkowymi budynkami.

(La Vegueta)

(La Vegueta)

(Plaza del Espiritu Santo)

(Catedral)

(La Vegueta)

(Triana)

(San Telmo)

W Las Palmas znajduje się także długa miejska plaża wraz z promenadą, która o każdej porze dnia i nocy zapewnia piękne widoki.

(Playa de las Canteras)

(Playa de las Canteras)

(Playa de las Canteras)

(Playa de las Canteras)

Podróżowanie po wyspie jest bardzo proste, można zatem w krótkim czasie przenieść się z malowniczych plaż, na górskie, pełne przygód trasy. Preferujący aktywny wypoczynek na pewno znajdą coś dla siebie - nurkowanie, surfing, wspinaczki górskie, siłownie, trasy biegowe. Leniuch również będzie zadowolony, bowiem piaszczyste plaże i błękitny ocean sprzyjają spędzaniu czasu nad brzegiem wody.

Na koniec mogę powiedzieć tylko tyle, że już tęsknimy za tym miejscem, gorącym słońcem i przyjaznymi ludźmi. 


Pozdrawiamy :)

wtorek, 13 października 2015

Wieczór w Poczdamie

Poczdam o zmroku jest równie piękny jak za dnia. Po wielu godzinach zwiedzania postanowiliśmy wieczorem po prostu pospacerować po centrum miasta. Ruszyliśmy spod Ratusza przez Nauener Tor i od razu znaleźliśmy się w innym świecie. Piękna architektura, czyste, oświetlone uliczki i niesamowity klimat. Na początek skręciliśmy w holenderską uliczkę...

(Holländisches Viertel)

(Holländisches Viertel)

(Holländisches Viertel)

Idealne miejsce, aby zatrzymać się na chwilę w jednej z knajpek na niemieckie piwo i śledziki po holendersku! Dzielnica ta powstała za inicjatywą Fryderyka Wielkiego, dla holenderskich robotników pracujących przy kompleksie Sanssouci. Aktualnie znajduje się tu wiele miejsc przyjaznych turystom - lokale gastronomiczne, sklepiki, a także muzeum kultury holenderskiej.

Następnie kilka ulic dalej ruszyliśmy Brandenburger Str. na końcu której znajdowała się Brama Brandendurska. Aleja prowadzi nas przez rząd sklepików, restauracji wśród zachwycającej architektury.

(Brandenburger Str.)

(Brandenburger Str.)

Po spacerze uliczką przeszliśmy na drugą stronę Bramy Brandenburskiej, gdzie przysiedliśmy na ławeczce i podziwialiśmy piękny widok nocnego miasta.

(Brandernburger Tor)

Myślę. że nie ma co rozpisywać się nad naszymi wrażeniami, to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Miasto jest piękne, bogate w zabytki i atrakcje. Z pewnością nie będziecie się nudzić w Poczdamie. Wiele miejsc nie zostało jeszcze przez nas odwiedzonych, ale mamy nadzieję na to, że jeszcze tam wrócimy. Na koniec kilka kadrów wieczornego miasta...





... i kilka zrobionych za dnia:







Do zobaczenia na następnej wyprawie! :)


niedziela, 27 września 2015

Dzień w Poczdamie

Do Poczdamu najlepiej wybrać się przy okazji zwiedzania Berlina, gdyż te miasta dzieli jedynie 25 km, a łączy komunikacja miejska (metro). My zdecydowaliśmy się na podróż samochodem, co nie było najlepszym rozwiązaniem. Choć dojazd z okolic Szczecina jest bezproblemowy, dotarliśmy na miejsce w ok. 2,5 godziny, to samo poruszanie się po mieście samochodem do najwygodniejszych nie należy. W centrum, jak i na obrzeżach ciężko znaleźć darmowy parking, a przyjemność zostawienia samochodu w mieście kosztuje 0,50 Euro za każde 20 minut postoju (w godzinach 6-20). W końcu udało się nam znaleźć miejsce postoju, za które nie musieliśmy płacić, jednak do naszego hostelu mieliśmy kilometr spacerku. Dobrym pomysłem byłoby zabrać ze sobą rowery, gdyż w mieście jest bardzo dużo ścieżek rowerowych, a sami mieszkańcy preferują taką komunikację.
Oferty noclegu w Poczdamie są na każdym kroku, my jednak zdecydowaliśmy się na wcześniejszą rezerwację na stronie booking.com. I w taki właśnie sposób, noc w samym centrum miasta - tuż przy Ratuszu - wyniosła nas 28 Euro za dwuosobowy pokój i całkiem przyjemne warunki.

Przyjechaliśmy z samego rana, rozpoczynając wycieczkę od odwiedzenia Punktu Informacji Turystycznej w Dworcu Potsdam Hauptbahnhof. Tam zaopatrzyliśmy się w mapę całego miasta, która posłużyła nam do planu naszego zwiedzania.


Następnie ruszyliśmy do zdobycia jednego z największych kompleksów pałaców w Poczdamie - Parku Sanssouci. Samochód zostawiliśmy na parkingu tuż przy wejściu. Maksymalna cena za samochód osobowy to 10 Euro (do godz. 19), taryfa nocna jest już naliczana w inny sposób. Gdyby ktoś chciał skorzystać z parkingu krócej, wyniesie to wtedy 2 Euro za każdą godzinę (15 minut jest za free), jednak zwiedzenie parku z pewnością zajmie więcej godzin. Jeśli zamierzamy spędzić w Poczdamie kilka dni, warto na Park Sanssouci poświęcić cały dzień.



Bilet zakupiliśmy bez problemu, warto zaznaczyć, że wszędzie dogadamy się w języku angielskim, a mieszkańcy Poczdamu są bardzo pomocni. Za 19 Euro dostaniemy bilet dzięki któremu wejdziemy do wszystkich Pałaców w mieście przez cały dzień! Do większości z nich niestety obowiązuje rezerwacja na konkretną godzinę. Nam udało się jednak wchodzić do obiektów bez długiego czekania, jedynie do najbardziej popularnego Pałacu Sanssouci czekaliśmy dłużej. Warto tu dodać, że jeśli chcemy wykonywać zdjęcia wewnątrz pałacu, musimy wcześniej dopłacić 3 Euro.

Czas oczekiwania wykorzystaliśmy na zwiedzanie innych obiektów.


Pierwszy na liście znalazł się zabytkowy młyn, który znajduje się tuż przy wejściu do parku.


(Historische Mühle)

(Historische Mühle)


Myślę, że dla dzieci będzie to jedna z ciekawszych atrakcji, gdyż możemy wejść wysoko na ostatnie piętro młyna oraz na taras widokowy, gdzie dotknąć można skrzydeł wiatraka. Gdy zwiedzaliśmy młyn się nie kręcił, natomiast po gdy żegnaliśmy się z parkiem widać było jak wiatr kołysał skrzydła. W środku znajduje się kilka ekspozycji, zagadki dla dzieci, oraz zachowane urządzenia do pracy w młynie.



Następnie poszliśmy do czynnego Poczdamskiego Kościoła Pokoju, gdzie znajduje się krypta Fryderyka Wilhelma IV, drugiego właściciela pałacu ...


(Friedenskirche)

... oraz obeszliśmy z każdej strony Schloss Sanssouci i piękną winnicę z fontanną.

(Schloss Sanssouci)

(Weinbergterrassen)

(Schloss Sanssouci)

(Schloss Sanssouci)

Wejścia do Pałacu Sanssouci odbywały się co 5 minut. Na miejscu otrzymaliśmy audio-przewodnik w języku polskim. Ten rokokowy pałac został wzniesiony w połowie XVIII wieku dla króla Prus Fryderyka II Wielkiego, jako rezydencja letnia. Nazwa sans souci z j. francuskiego oznacza "beztroskę", gdyż, do takich wypoczynków miał służyć Fryderykowi ten pałac i co ciekawe - początkowo nie dopuszczano tam kobiet. Dziś dla zwiedzających udostępnionych jest kilka sal, m. in. Marmurowa, Sypialniana, Koncertowa oraz pokój do pracy. Oprócz zachowanych mebli, dekoracji i eksponatów, można podziwiać niesamowite zbiory malarstwa, oraz rokokowe ornamenty, które robią niesamowite wrażenie. Pałac Sanssouci jest punktem obowiązkowym do zwiedzenia w Poczdamie.


Nie daliśmy rady zwiedzić wszystkich obiektów. Niektóre z nich takie jak Grota Neptuna czy Nowy Pałac były zamknięte z powodu renowacji, a niektórych zwyczajnie nie zdążyliśmy odwiedzić. Sam ogród zajmuje powierzchnię 287 ha, a miejsc wartych obejrzenia jest około trzynastu! Na to zdecydowanie można poświęcić cały dzień.



Następnym punktem była Nowa Oranżeria, do której też musieliśmy zapisać się na konkretną godzinę oraz Łaźnie Rzymskie.


(Pomnik Fryderyka Wilhelma IV przed Nową Oranżerią)

(Widok na Łaźnię)

Budynek Nowej Oranżerii także był w remoncie, więc z zewnątrz nie robił wielkiego wrażenia, natomiast był otwarty dla zwiedzających. Wewnątrz najbardziej poruszyła nas Sala Rafaela - przepiękna, bogato zdobiona i ogromna sala w której znajdowały się niemieckie reprodukcje największych dzieł Rafaela. Mogliśmy podziwiać niemal 40 malowideł oraz kilka rzeźb.

Następnie przeszliśmy do Belvedere auf dem Klausberg, który niestety też był zamknięty....



(Belvedere auf dem Klausberg)

(Belvedere auf dem Klausberg z zewnątrz)

Nieopodal natknęliśmy się na (chyba jedyne w Parku) miejsce w którym można sobie coś przekąsić:

(Café - Restaurant Drachenhaus)

Kawiarenka wyglądała całkiem przyzwoicie, ale nam było szkoda czasu, aby się zatrzymywać. Zabezpieczyliśmy się w kanapki, czekoladę i kawę w termosie, co było świetnym rozwiązaniem. W Parku jest wiele miejsc, gdzie można sobie przysiąść i spokojnie schrupać kanapkę, a nawet przysiąść na dłuższy piknik.

Ruszyliśmy dalej w stronę Neues Palais, który obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, kolejne renowacje....

(Neues Palais)

W tym momencie dopadło nas zmęczenie i deszcz, co spowodowało, że nie zajrzeliśmy na tyły pałacu, gdzie znajdowały się kolejne obiekty do zwiedzenia! O ile pamięć mnie nie myli, był tam Uniwersytet Poczdamski. (Musimy tu wrócić kolejnego - cieplejszego - dnia!)
Z ciekawostek: w tym miejscu właśnie, podczas wycieczki, wspólnie powiedzieliśmy - zakładamy bloga! No i stało się :)

Na mapie wypatrzyliśmy Pałac Charlottenhof i wybraliśmy go jako kolejny punkt wycieczki. Zwiedzających robiło się coraz mniej, nie wiem czy przez kapryśną pogodę, czy przez fakt oddalenia tego miejsca od wejścia, ale nam to pasowało. Nie lubimy tłoku. Pałac był letnią rezydencją księcia Fryderyka Wilhelma, otaczały go piękne ogrody.

(ogrody Schloss Charlottenhof)

(Schloss Charlottenhof)

(Römische Bäder)

Pokoje w Pałacu Charlottenhof były już dużo skromniejsze, ale warte uwagi. W tym jednym miejscu mieliśmy tylko problem z językiem polskim. Przewodnik (jak w innych punktach) komunikował się w języku niemieckim, a dla zwiedzających dostępne były tłumaczenia w języku angielskim i francuskim. Szczególną uwagę przykuł pokój urządzony w stylu "biwakowym" - wyglądał jak wielki namiot! Łóżka, ściany i sufit pokrywały pasiaste materiały, a baldachim nad łożem przypominał namiot.

Postanowiliśmy na tym zakończyć naszą przygodę w Parku Sanssouci i udaliśmy się do wyjścia. Zbliżała się godzina 17, więc wybraliśmy się jeszcze do jednego miejsca polecanego przez wszystkich - Schloss Cecilienhof w Nowym Parku oddalonego od nas o kilkanaście kilometrów. Całodniowy bilet na zwiedzanie trzeba było wykorzystać do końca! 
Nie byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy rusztowania i przysłonięte elewacje Pałacu, trafiliśmy na wyjątkowo trudny czas. Park wyglądał na mniej zadbany niż Sanssouci, w wielu miejscach trawa sięgała po kolana, leżały połamane gałęzie... a samych atrakcji do zwiedzania było o wiele mniej. Nam czasu wystarczyło jedynie na Pałac Cecilienhof, który zdecydowanie warto zobaczyć! Tam również otrzymaliśmy audio-przewodnik w języku polskim. Bogate sale, ciekawe wątki historyczne i przede wszystkim piękne miejsce. Ciekawostką jest też, że istnieje możliwość zobaczenia prywatnej sypialni Wilhelma Hohenzollerna i jego małżonki Cecylii. Aby to zrobić należy zgłosić to obsłudze Pałacu. Niestety z braku czasu - była już godzina 18, o której zamykane były wszystkie obiekty - zmuszeni byliśmy zrezygnować z tej przyjemności.

Zmoknięci i zmęczeni udaliśmy się do hostelu. Wieczorem, gdy już się ściemniało, wyszliśmy na spacer do centrum.... ale o tym już w następnym wpisie ;)